Tagi

Francja (1) Indonezja (30) Kambodża (3) Malezja (11) Tajlandia (6)

20 Mar 2012

Z górki na pazurki

Nasze beztroskie podróżowanie przynosi wiele frajdy. Brak planu ma swoje dobre strony, dajemy się zaskoczyć przez to co zastanie nas po dotarciu do celu- ciekawi ludzie, nietypowe miejsca, kłopoty, które są raczej powodem do śmiechu, a po rozwiązaniu stają się zazwyczaj źródłem najbarwniejszych historii. 
Brak planu ma też jednak złe strony. I tu oto, po sześciu miesiącach podróżowania, na małym dworcu w Probolinggo, dopada mnie ta myśl, a wraz z nią narastająca frustracja. Może czasami dobrze byłoby zajrzeć do przewodnika?
Wyjeżdżamy z Cemoro Lawang wczesnym rankiem, ciężarówka sunie po krętej górskiej ścieżynie, z każdym kilometrem robi się cieplej i zaczynamy zdejmować z siebie kolejne warstwy ubrań. W Probolinggo zastaje nas przyjemne gorąco, gdy wysiadamy z auta od razu wystawiamy buzie do słońca, spragnione jego promieni po tych kilku dniach chłodu. Odzyskujemy czucie w dłoniach, zapominamy o niskiej temperaturze i wietrze, które zostawiłyśmy dawno na górze. Naookoło roi się już od kierowców, ryksiarzy, sprzedawców różnosci, którzy na hasło BULE (pamiętacie wciąż Bule z naszych wczesniejszych opowieści?) ignorują lokalnych klientów, rzucają wszystko i gnają w naszą stronę.  Przeczuwając atak, uciekamy do kasy by kupić bilet na wulkan Ijen, wsiąść w autobus, dotrzeć na miejsce, wspiąć się, zachwycić...
Ijen jest zamknięty!- indonezyjski akcent przecina nasze fantazje wpół.  Jak to zamknięty?- pytam z niedowierzaniem. Kapryśna pogoda sprawiła, że z krateru Ijen wciąż wydobywają się trujące gazy i wstęp na teren wulkanu jest surowo zabroniony. To co napiszę nie wydaje się zupełnie normalne (tak, teraz widzimy to patrząc na sprawę pozbawione gorączki poznawczej) lecz siedząc wtedy przy kasie, genialnym pomysłem wydało mi się znalezienie masek gazowych i przekorna wspinaczka na Ijen. Kasia, moja kompanka, zapalona i równie szalona, od razu kupiła ten pomysł i naprawdę przez moment zaczęłyśmy zastanawiać się gdzie te maski możnaby nabyć.
Kobieta odchrząknęła głośno, dając nam do zrozumienia, że wymaga od nas większej decyzyjności. Moje Panie, dokąd więc?
Nie mamy pojęcia. Zawracać na zachodnią Jawę, spędzić długie godziny w indonezyjskich zadymionych autobusach by znowu wrócić do punktu wyjścia. A może od razu jechać na Bali, czyli przez kolejne dni droczyć się z własnym sumieniem, próbując odeprzeć wszystkie tamtejsze pokusy?
Bali. Kobieta jeszcze nie zdążyła wydać nam reszty, a autobus stał już za naszymi plecami. Kilka godzin później znalazłyśmy się na promie kursującym z wyspy Jawa na Bali, jakież było nasze rozbawienie, gdy jeszcze przed odpłynięciem zobaczyłyśmy biegających po pokładzie chłopców, którzy krzyczeli: One dollar and I jump! Jak to jump? Szybki sus do wody jednego z nich rozwiał nasze wątpliwości, promowi skoczkowie zabawiali widownię przez dłuższą chwilę, zbierając przy tym, czasami nawet wyławiając z wody, całkiem pokaźna sumkę. 
Ściemnia się już gdy prom dobija do Bali, domyślamy się ,że o tej porze jedyną możliwością dotarcia do którejkolwiek części wyspy będą prywatne taksówki. Odpada. Gilimanuk to malutkie miasteczko, z którego rusza się w dalszą drogę. Albo, wskutek chaotycznie zaplanowanej wycieczki (czytaj: w ogóle niezaplanowanej) zostaje się by przeczekać do rana. Zarzucamy plecaki, słyszymy jeszcze witamy na Bali od mijanych przez nas stróżów prawa i z werwą ruszamy przed siebie. Wzdłuż głównej drogi rozciąga się kilka małych domów i sklepów, po kilkunastominutowej wędrówce zaczynamy wątpić, czy w tym miasteczku jest jakiekolwiek miejsce gdzie mogłybyśmy się zatrzymać. I wtedy zauważamy słabo świecący neon: HOTEL. Alleluja! Pulchna właścicielka siedzi na bujanym krześle przed wejściem, zajęta robótkami ręcznymi, wydaje się byc zaskoczona gdy pytamy o pokój. Chyba dawno nie było tu już żadnych gości.
Zamykamy za sobą drzwi i padamy wycieńczone na łóżko. Zapominam moje wcześniejsze przemyślenia o bardziej kompetentnym podróżowaniu. Jutro ruszymy dalej, wsiądziemy w pierwszy lepszy autobus, poznamy nowych ludzi, wpadniemy w kłopoty i znowu będziemy się śmiać. Popatrzyłam na przewodnik i wrzuciłam go spowrotem do plecaka.








Kierunek: Bali!




Wyświetl większą mapę

No comments:

Post a Comment