Łodzie zawracają do brzegu, właściciel naszej, Kenny (cóz za typowo balijskie imię) oznajmia nam, że czas przejść do kolejnego punktu programu, bo delfiny już się raczej nie pojawią.
Pech chciał, że złaknione przygód postanowiłyśmy w wodach Loviny trochę ponurkować. Dlaczego pech? Już spieszę z wyjaśnieniem. Kenny zatrzymuje łódź w miejscu gdzie woda ma kolor czerni, i może gdyby jakiś wyczynowiec dał susa na głębokość 10 metrów byłby w stanie dostrzec zarys rafy koralowej. Niemożliwym jednak wydaje się zrobić to za pomocą snorklingowej rurki i zaparowanej, starej maski. Duma nie pozwala nam jednak wycofać się w ostatniej chwili, więc gramy w nożyce, papier, kamień i jako przegrana wskakuje do wody pierwsza. Kasia wciąż ma wątpliwości, ja tez, choć nie daje tego po sobie poznać. Gdy jesteśmy już obie w wodzie, pływamy dookoła łodzi w poszukiwaniu tych obiecanych ławic tropikalnych rybek, ale nie widzimy nic oprócz ciemnej otchłani. Nagle Kasia wydaje pełen strachu okrzyk, cos tu plywa, cos tu plywa! Nie czas na panikę , myśle. Ze względu na obecność delfinów w tych wodach, od razu wykluczam rekiny, cóż więc złego moze nas spotkac. Kasia rezygnuje z dalszej zabawy, a ja bagatelizując jej przestrogi , niestrudzenie poszukuję koralowców. I nagle czuję, że coś dziwnego dzieje się z moimi rękami, a potem nogami, tak jakby popieścil mnie prąd, zanim zdąże się zorientować, że coś naprawdę jest nie tak, czuję ten sam rodzaj bolu na plecach i brzuchu. Lapie dlon Kasi, a ta migiem wciaga mnie spowrotem na lajbe, gdy tylko wynurzam sie z wody moja skora zaczyna piec, na calym ciele dostrzegam czerwone plamy. Trafilysmy na meduzy, wkurzone meduzy. Kenny patrzy na mnie z rozbawieniem i pyta czy mamy jeszcze ochotę troche popływać. Dowcipniś, nie ma co.
Po tej przegranej batalii z tutejszymi bestyjami, postanawiamy wrócić do swojego naturalnego środowiska. Stopy stają na lovińskiej plaży i czuję ulgę , że wodne przyjemności już za nami.
Człowiek- ląd. Ryba- woda. Nie inaczej!
No comments:
Post a Comment