Tagi

Francja (1) Indonezja (30) Kambodża (3) Malezja (11) Tajlandia (6)

17 Mar 2012

24 godziny


Intensywne 24 godziny. W piątkowy poranek wyruszamy z lotniska w Kuala Lumpur do miasta Surabaya na wyspie Jawa. W samolocie znowu doceniam obecność Kasi, gdy mocno ściska mnie za ręke podczas silnych turbulencji. Dolecimy, nie bój żaby, mam plecy u Bozi! I jak zwykle ma rację.
Kilka godzin później siedzimy już w publicznym autobusie, pod obstrzałem spojrzeń, w chmurach papierosowego dymu. Dziwimy się, że na lotniskach brakuje tablic: Witamy w Indonezji, uprzejmie prosimy o palenie. Wszędzie! Głowy nam opadają, ale nie dajemy się zmęczeniu. Cała drogę wymieniamy się wiadomościami, Kasia przywiozła powiew plotek z Europy, ja aktualizuję jej wiedzę w zakresie Dalekiego Wschodu. Na miejscu jesteśmy późnym popołudniem, i wydawać by się mogło, że za chwilę odpoczniemy w wygodnym łóżku gdy okazuję się, że nasze głowy za równikiem są jeszcze bardziej do góry nogami. Do wulkanu jeszcze długa droga-tłumaczy nam jeden z mieszkańców Probolinggo i oferuje nam podwiezienie do małej miejscowości u podnóży Bromo. Bez namysłu wskakujemy do ciężarówki. Kręta droga prowadzi przez pagórki i góry, czasami tak strome, że kierowca musi zatrzymać auto by dać mu czas na zebranie sił przed kolejną przeszkodą. W miarę pokonywania dalszych kilometrów, powietrze staje się chłodne i świeże, a piękne widoki giną w mlecznej mgle. Cemoro Lawang zasypia już u stóp majestatycznych gór, miasteczko rozświetla tylko kilka strumieni słabego światla z pobliskich domów. Wysiadamy przy malutkiej chatce, gdzie już czeka na nas właściciel, temperatura jest chyba najniższą jakiej doświadczyłyśmy dotąd w calej Poludniowo- Wschodniej Azji. Krótkie szorty w mig zamieniamy w spodnie, i jeszcze jedne spodnie, i kilka koszulek, a całość wieńczymy naszymi smerfnymi kurtkami. W takich odzieniach spędzamy wieczór, siedząc pod kocami w malutkim holu naszego guesthousu, znowu gadając i gadając. Drzwi otwierają się wpuszczając do chatki podmuch zimnego wiatru i staje w nich kilku kolejnych backpackerów w hawajskich koszulach i klapkach. Połączyło nas to samo doświadczenie wiec od razu zaczynamy żartować z ich letnich outfitów. Po chwili siedzimy juz wszyscy na wygodnych kanapach, Kasia częstuje nas przywiezionymi z Polski trunkami i suchą krakowską. Jest idealnie. Wiatr dmucha za oknami, deszcz zacina z taką siłą, że każda kropla pozostawia dźwięk na szybie. Biesiadujemy w najlepsze, zapominając o zegarku i gdy okazuje się, że do wyjścia w góry pozostała juz tylko godzina, postanawiamy wszyscy nieco się przewietrzyć i ruszamy w drogę od razu. Jesteśmy na szlaku juz o 3 nad ranem. Wspinamy się po ciemnej ścieżce, gdyby nie latarka (dzięki Ci Tatusiu Stefku, że zaopatrzyłeś mnie w swoje myśliwskie niezbędniki!) nie widzielibyśmy nic dookoła. Z oddali słychać szum drzew, co jakiś czas mijają nas pracujący w górach mieszkańcy wioski, którzy jeszcze przed świtem wjeżdżają na szczyt na swoich koniach. W ochronie przed zimnem odziani są w czapki kominiarki , które sprawiają, że wyglądają dość upiornie więc pierwsze spotkanie z nimi doprowadza nas niemal do zawału.Na punkt widokowy docieramy jeszcze przed wschodem słońca. Niebo przejaśnia się powoli ukazując naszym oczom wspaniały widok na górę Batok (2440 m.n.p.m), zza chmur nieśmiało wyłania się również Bromo. Zachwycamy się tym krajobrazem dopóki do zejścia nie zmusza nas zimno. Do schroniska docieramy dokładnie o 7 rano, czyli 24 godziny od powrotu Kasi. Pełna wrażeń noc okazuje się zbyt intensywna dla naszych nowopoznanych znajomych, którzy tuz po przekroczeniu progu zasypiają na kanapach w holu. Każdy z nich w opartej na klatce piersiowej dłoni dzierży kartkę z informacją: Proszę zabierz mnie na Bali. Proszę zabierz mnie z dala od polskich dziewczyn. Wybuchamy głośnem śmiechem, po czym dopisujemy pod spodem: Bo pić Panowie, to trzeba UMIĆ!!!

Gość w dom, Bóg w dom.


W drodze na szczyt...

...trzeba się rozgrzać.


Uuuuu, jak zimno!










Powrót do Cemoro Lawang.

1 comment: