Tagi

Francja (1) Indonezja (30) Kambodża (3) Malezja (11) Tajlandia (6)

24 Oct 2011

Trans-Sumatra-Highway

Wygrzewamy się jak kocury przekraczając granicę z Indonezja, jeden z mężczyzn pracujacych na łodzi patetycznie sciąga z masztu flage Malezji i jasne jest dla nas, ze kolejny ląd tuz przed nami. Statki i stateczki przecinaja nam droge, mijamy sie z nimi, czasami na odleglosc budzaca strach, ale kapitan ze stoickim spokojem usmiecha sie i czestuje nas kolejnym papierosem.
O Indonezji czytalysmy bardzo duzo, moze za duzo bo w miarę tej edukacji zaczelysmy watpic w sens calego przedsięwziecia. Zaczelysmy tchorzyc, znaczy się. Jest to kraj, z najwieksza iloscią muzulmanow na swiecie, nie mozna wiec bagatalizowac tutejszych zasad i nosic sie wedle swoich kaprysow.
Do Dumaiu docieramy po trzech godzinach rejsu, nie bedąc nawet pewne czy dostaniemy wizę, bo niektore źródła podają że port nie wydaje, inne natomiast, ze wydaje wizy on arrival.
Udało się! Kobiety w podrozy po raz kolejny wychodza calo z opresji.Dalsza czesc nie jest juz tak sielankowa. Zostajemy poddane szczegółowej rewizji, dziesiatki pytań o cel podrozy, jak dlugo, ktory raz, a gdy celnikom brakuje już pomysłów, którys z nich pyta nawet czy mamy jakichs członków rodziny w Dumaiu (!?!?).
W koncu trafiamy na dworzec autobusowy w malym pobliskim miasteczku, o ktorym swiat zapomnial juz dawno temu. Jak zwykle bez planu. Wiza wydawana jest na 30 dni, wiec myślimy o tym by kierowac się na południe Indonezji, przemiarzając Sumatre, Jawę, Bali, konczac wizytą na wyspie Lombok.Poznajemy jednak dziewczyne, ktora namawia nas na kilkudniowa wizyte nad Tobą, największym jeziorem w Azji Poludniowo-Wschodniej. Zyskujemy wiec nową towarzyszkę podróży i ruszamy na północ.




Na dworcu spedzamy kilka godzin, oswajajac sie z tutejszymi zwyczajami, i tak dowiadujemy sie, ze w indonezyskich jadlodajniach glupim jest pytanie o karte, poniewaz je sie tutaj tylko to, co danego dnia przygotowane jest dla gosci i wystawione w szklanej witrynie.

Wchodzimy wiec do sklepu, siadamy przy stoliku w kacie, pomiedzy polkami z chipsami i ciastkami, z zawieszonymi nad naszymi glowami szamponetkami i wcinamy zarcie nieokreslonego pochodzenia,i uszy nam sie trzesa bo smakuje wybornie.
Zanim nadjezdza autobus nawiazujemy juz wiele nowych znajomosci, urzadzamy zajecia plastyczne dla tutejszych dzieci, wypijamy hektolitry kawy i w kolko opowiadamy swoje historie.


Pierwsze indonezyjskie przysmaki






KFC drive
A potem przychodzi czas na podroz, podroz tak ciezka i dluga, ze zadna z nas nie wierzyla pewnie w jej przetrwanie. Nasz ,,bezposredni'' autobus wysadza nas godzinę później przy leśnej drodze i kierowca kaze czekac na przesiadke. Stoimy tam wiec ciemna noca, zdezorientowane cala sytuacje,az naszym oczom ukazuje sie widok rozklekotanej puszki, wypelnionej po brzegi ludzmi, drzwi sie otwieraja, jakis mezczyzna pakuje nasze plecaki i kaze wskakiwac do srodka.

I tu przychodzi czas na wyjasnienie. Indonezja to kraj, w ktorym jedyny zwiazek infrastruktury ze slowem asfalt, to podwojne A w srodku. Większość dróg określanych mianem transsumatrzanskiej autostrady to po prostu pozbawione asfaltu ścieżyny, zawieszone często nad kilkusetmetrowymi przepaściami. Jest to tez kraj, ktorego ojcem chrzestnym moglby byc Phillip Morris, pali sie tu wszedzie, w niewyobrazalnych wrecz ilosciach! Tak wiec przebywamy cala droge w chmurach dymu, Kasia siedzac prawie na kolanach jakiejs indonezyjskiej kobiety, a ja na starej kratce od Coca Coli, odpierajac ataki koguta zamkniętego w klatce obok. Co na poczatku wydaje nam sie komiczne, i sprawia wiele frajdy, po kilku godzinach zamienia sie w koszmar, w srodku nocy opuszczaja nas sily, wysiadaja kregoslupy, autobus sunie kretymi drogami, po wyboistej polnej drodze. Bez przerw, bez litości.
O swicie jestemy w Parapat. Uff.


No comments:

Post a Comment