Tagi

Francja (1) Indonezja (30) Kambodża (3) Malezja (11) Tajlandia (6)

13 Nov 2011

Na fali


Kapitan Cook miał nosa. Gdy w XVIII wieku jako pierwszy Europejczyk przybił do brzegów hawajskich plaż , jego uwagę przykuły dziesiątki tubylców ślizgajacych się po grzbietach fal, na długich, wyrzeźbionych z drewna deskach. Jego odkrycie zostało obszernie opisane w dziennikach ekspedycji.
I tak oto świat poznał surfing. Cóż, prawie. Istnieją bowiem zapiski, że ta aktywność wywodzi się tak naprawdę z Polinezji, a Hawajczycy zapożyczyli ją od przybyłych przed wiekami na ich wyspę Polinezyjczyków. Lecz czas zakończyć spory i wyczekiwać dobrych wiatrów.
Na świecie jest kilkanaście miejsc, znanych z wyjątkowo sprzyjajacych warunków do wariactw na falach. Południowe plaże Bali są jednym z nich.
Baileys budzi nas telefonem o poranku. Krzyczy do słuchawki, że nie będzie lepszego dnia na surfowanie. Ponieważ taką pobudkę mamy prawie codziennie, odsłaniamy zasłony by sprawdzić pogode. Razi nas słońce i jaskrawy błękit nieba. Tak, tak, to dziś!
Na plaży zjawiamy się kilkadziesiąt minut później, przy woskowaniu desek wypijamy po małym Bintangu. Jest 11 rano. Plaża w Kucie dopiero zapełnia sie turystami, choć Baileys przewiduje że dziś, ze względu na upał, nie bedzie ich zbyt dużo. Rzeczywiście mimo wczesnej pory żar leje się z nieba.
Zasłaniamy ramiona przed słońcem i ruszamy na rozgrzewkę. Ćwiczenia na piasku to nie lada wyzwanie, szczególnie gdy uprawia się sport średnio 3 razy w roku (Kasia 4, ja 2). Zachowujemy się jak rozgorączkowane dzieciaki, podczas gdy Baileys każe nam wykonywać kolejne zadania, jestesmy juz jedną nogą w wodzie.  Pływaaaaamy! - przekrzykujemy się wzajemnie. W końcu ulega naszym szczenięcym kaprysom i za chwilę już czekamy na fale.
Pamiętam nasze dziewicze zmagania z surfingiem gdy Bali przyjęło nas po raz pierwszy w marcu tego roku. Moment gdy udaje się stanąć na desce, ujarzmić fale, jest trudnym do opisania uniesieniem, na które składa sie poczucie satysfakcji, wolności, jakiejs zakręconej radości, której nie kończy nawet bolesny sus do wody. Dziś ta frajda powróciła, walczyłyśmy  wytrwale z falami, a za każdym razem gdy udawało nam się je zdobyć i ślizgnąc się aż do brzegu, rozkładałyśmy skrzydła jak ptaki. Po każdym upadku do wody, wynurzałyśmy się i skakałyśmy euforycznie, śmiejąc się do nieba!
Bawiłyśmy sie tak do zmroku, robiąc tylko krótkie przerwy na łyk piwa i naliczanie kolejnych siniaków. Zakwasy coraz bliżej, ale kto by o to dbał. Poziom endorfiny znacznie wzrósł, przez tydzień nie będziemy nawet myślały o czekoladzie. Dzięki Ci, kapitanie Cook!





















No comments:

Post a Comment