Oczy mu swieciły gdy otwierał podarek znad Wisły, jeszcze ciepłą, lśniacą koszulkę w naszych (ale równiez indonezyjskich!)barwach narodowych. Tak,tak, to nie pomylka, tu pod równikiem naprawdę wszystko jest do góry nogami, a na maszcie powiewa dumnie czerwono-biała flaga.
Baileys częstuje nas zimnym Bintangiem, patrzy w niebo i mówi, że z plywania dziś nici. Nieprawdopodobne z jaką precyzją tutejsi mieszkańcy potrafią przewidzieć pogodę. Idzie na deszcz- dorzuca, zbierając cały dobytek swej malutkiej szkółki surfingowej. No way!- rzucam lekceważąco i ustępuje dopiero gdy wysuwa mi spod tyłka krzesło,a pierwsze krople deszczu moczą mi czoło. Niebo na Bali szarzeje z minuty na minute, przybierając ciężki, groźny kształt i zrywa sie taka ulewa, że zanim docieramy do domu jesteśmy przemoknięte do suchej nitki.
Pada dużo i często, szczególnie popołudniami,ma to jednak swój urok. Tęsknimy za słońcem i radością, ale Kuta nieco zwolnila, plaze opustoszaly i mozna nareszcie spokojnie pospacerowac, nie będąc co chwilę spychanym z chodnika.
Gdy w latach 70-tych, australijskie dzieci kwiaty ruszyły do Europy z głowami pełnymi marzen, nieodkryta jeszcze wówczas przez turystów Kuta, była podobno przystankiem, ktory upodobali sobie szczególnie.
Minęło wiele czasu, który przyniósł diametralne zmiany, dziś to raczej oblegany kurort niż azyl dla anarchistycznych przemyśleń, ale hipisowski duch wciąż jeszcze czuć w powietrzu. Wszystko kręci sie wokół przyjemności. Kuta jest najbardziej popularnym miejscem na Bali wśród spragnionych wrażeń urlopowiczów z Australii, wieczorami ulice i kluby wypełniają sie po brzegi żądnym chleba i igrzysk pokoleniem hedonistów. I my poddajemy się temu szaleństwu, tak jakbysmy chcialy wytanczyc cale rozczarowanie i żal, spowodowane ostatnimi wydarzeniami. Bawimy sie pysznie, bawimy sie dużo, dotrzymując kroku tej wiecznie rozbawionej miejscowości.
Oczy otwieramy gdy slońce jest juz dawno na horyzoncie,nasz ulubiony boy hotelowy zwany ,,Dyskretnym Ambrożym'' ( Śiwa jeden wie, jak ten chlopiec ma na imię ale mamy jakis fetysz z tym wymyslaniem ksywek) przynosi tosty z bananami i przeżuwając późne śniadanie układamy plan dnia.
JA: To miejsce wydaje się ciekawe. Możemy się tam wybrać.
Odkładam mapę i nie ruszam się z miejsca.
KASIA: ...może jutro?
Bali w języku indonezyjskim oznacza ,,dużo wolnego czasu'' , mieszkańccy wyspy nie dbają o dzień tygodnia, czy godzine, życie toczy się tu w rytmie wyznaczonym Twoimi potrzebami i kaprysami.
Taaaa, jutro!- ustalamy jednogłośnie.
Czas mógłby nie istnieć, tak nam tu dobrze, tak beztrosko. Przyznajemy się. Uwielbiamy to slodkie balijskie nicnierobienie.
A kuku! |
idę spać, może też mi się przyśni, że jestem na Bali :) <3
ReplyDeleteslodkich balijskich zatem! :)
ReplyDelete