Ramly to znany w całej Malezji burger,
patetycznie akcentowane dobro narodowe, które jest niczym innym jak dziwnym
przekładańcem kawałka nieznanego pochodzenia mięsa, kilku liści sałaty i
sadzonego jajka. Ramly smakuje jak Malezja, pierwszy kęs pieści podniebienie, każdy
następny męczy i odbiera ochotę na dalszą konsumpcję.
Miesiąc spedzony w Kuala Lumpur, pozornie
barwnym lecz jakże jednolitym i nudnym mieście, brzmi jak wyzwanie, szczególnie
dla kogoś, kto już po kilku dniach czuje się nim znużony.
Zaciskamy jednak zęby i pokornie
odliczamy dni ku kolejnej przygodzie. W międzyczasie spacerujemy tu i tam, w
nadzieji, że to miasto jeszcze czymś nas zaskoczy, jednak poszukiwanie osobliwości zawsze kończy
się rozczarowaniem. Podczas tych spacerów, patrzymy na wyszykowane świątecznie
ulice i dopada nas poczucie smutku, że w tym roku nie będzie choinki ani kolęd,
Rodziny i Przyjaciół. Planowałyśmy na początku spędzić Święta w KL, uważyć
jakiś barszczyk z tutejszych buraków, wycinanką przystroić choinkę by mieć choć
namiastkę domowej atmosfery, jednak porzuciłyśmy ten pomysł kilka dni temu i
jeszcze przed Wigilią zamierzamy ruszyć w drogę.
Gwoli ścisłości: nie chcę dramatyzować i
rozwodzić się nad tym jakie to spotkało nas nieszczęście, bo znajdujemy bardzo
wiele pozytywów z pobytu tutaj. Mamy wspaniałych przyjaciół, którzy przygarnęli
nas pod swój dach, niezłą pracę, do której nie trzeba wstawać rano( to
szczególnie ważne dla mnie;), każdego dnia poznajemy nowych ludzi z całego
świata, wysłuchujemy ich ciekawych historii. Jest więc wiele momentów, które
będziemy wspominać z sentymentem, wiele rzeczy, za którymi będziemy tęsknić.
No może z wyjątkiem Ramly’eja.
Świąteczne szaleństwo trwa. |
Ktoś chyba obraził się na Świętego. |
No comments:
Post a Comment