Tagi

Francja (1) Indonezja (30) Kambodża (3) Malezja (11) Tajlandia (6)

25 Dec 2011

U Buddy za piecem

Obudził nas świąteczny Sinatra, i juz miało sie ochotę zbiegać w pidżamie do stołu, podjeść resztki z wigilijnej wieczerzy a potem z kubkiem herbaty zasiąść przy choince. Odsłoniłyśmy zasłony i okazało się, że za oknem nie ma śniegu lecz wschodzi kolejny upalny dzień a Bangkok w rytmie muzyki budzi sie ze snu.


Mimo planu wybrania się na tradycyjną Pasterkę, nie udało nam się znaleźć żadnego katolickiego kościoła w sąsiedztwie, totez wigilijny wieczór zakończyłysmy świetując na Khaosanie, wraz z innymi rozbitkami z całego świata. Bangkok znowu nas porwał.Porwał nas tak bardzo,że zaspałyśmy na autobus, w objęciach Morfeusza nieświadomie przegapiłyśmy również check out. Nie pozostało nam nic innego jak spędzić tu kolejny dzień .By zlapac jak najwiecej, spakowałyśmy się pospiesznie i ruszyłysmy przed siebie. Przypadkowy przechodzień rozrysował nam mapę najatrakcyjniejszych miejsc na kawałku swej nieprzeczytanej jeszcze gazety, dopisał wszystkie nazwy w oryginalnej pisowni a na koniec dał nam jeszcze szybką lekcje tajskiego. Teraz znamy już 7 słów, a ja poważnie zastanawiam się czy nie zabrać się za naukę tego uroczego języka.
Cały dzień spędzamy zwiedzając buddyjskie świątynie, zlote zdobienia mienią się w promieniach słońca, każde z miejsc robi na nas wielkie wrażenie. Kierowca tuk tuka zgodził się towarzyszyć nam przez kilka godzin i podrzucać nas gdziekolwiek zechcemy za 20 bhatów, czyli 2 złote. W zamian mamy udać się do dwóch salonów krawieckich i udawać, że jesteśmy zainteresowane uszyciem nowych fatałaszków. Praktyka ta jest tutaj powszechna, za każdym razem gdy jesteśmy w Bangkoku, odwiedzamy dziesiatki krawców, sprawdzamy materiały, negocjujemy ceny, i za te aktorskie popisy, możemy poruszać się po mieście prawie za darmo. Tak jest i dziś, choć jeden z mistrzów igły powatpiewa w szczere intencje naszych zakupów gdy dowiaduje się, że jesteśmy z Polski, Poland no buy- tłumaczy nam potem tuksiarz.
W jednej ze świątyń spotykamy mnicha, który przerywa modlitwę by oprowadzic nas po kompleksie. Wszyscy wokolo zapewniaja nas ze dzis jest jedyny dzien w roku kiedy wszystkie zakatki swiatyn sa a wyciegniecie reki, co jest chwytem probowanym na kazdym turyscie. Swiatynie sa otwarte dla zwiedzajacych 365 dni w roku i wiekszosc z nich jest darmowych. Usmiechamy sie jednak szeroko by napewno wiedzieli jak bardzo jestesmy szczesliwe i naiwne. Spedzamy kilka chwil z naszym mnichem, choć komunikacja polega raczej na wymianie gestów, musimy też pamiętac o stosownym zachowaniu, trzymać odpowiednią odległość i nie podawać przedmiotów bezpośrednio do ręki .A potem ma miejsce wydarzenie, które wali w twarz mój światopogląd i pozostawia na nim wielkie limo. Zanim odchodzimy mnich prosi nas o długopis (który podaje się sposobem Kasi dłoń- ławka- dłoń mnicha) i zaspisuje swoje imię. Podaje nam kartkę (mnicha dłoń- ławka- dłoń Kasi) i pyta, uwaga, uwaga, pyta o Facebooka!!!Wiesz, że świat przewrócił sie do góry nogami, jeśli żyjący w ascezie mnich z jednej z tajskich światyń prosi Cię o twarzoksiążkę. Czas wybrać się na inną planetę.
O zachodzie słońca odwiedzamy Black Buddha Temple. Poznajemy nauczyciela lokalnej szkoły, który prowadzi nas do sali medytacji. Nie ma tam nikogo. Siadamy na czerwonym dywanie, przed posągiem Buddy i przez chwile trwamy w milczeniu, patrzę na twarz Kasi i wiem, że też sie modli. Nie wiem czy to idealna cisza, promienie zachodzącego słońca układajace się w piękne wzory na ścianach czy też narastająca tęsknota za bliskimi w te świąteczne dni, ale dopada nas wzruszenie i serca kołaczą nam jak szalone. To miejsce okazuje się azylem dla naszych emocjonalnych rozterek,  daje nieopisane poczucie spokoju. W jednej chwili obie czujemy potrzebę by pogadać sobie z Bogiem, w tak zaskakujących okolicznościach, właśnie tutaj, w buddyjskiej światyni.

























Buddyjski pedicure.


















No comments:

Post a Comment