Tagi

Francja (1) Indonezja (30) Kambodża (3) Malezja (11) Tajlandia (6)

27 Dec 2011

Sknery na Khmery


Gdzieś na Khaosanie, pomiędzy jednym a drugim Changiem klaruje się plan na najbliższe dni. Wybieranie kolejnych przystanków jest niczym loteria, gdzie wiatr nas zaniesie, co los nam da.
Na ostatecznym etapie selekcji na naszej liście widnieją Laos i Kambodża i zupełnie spontanicznie, bez żadnych konkretnych powodów stawiamy na to drugie. Następnego ranka siedzimy już w małym busiku,ku Khmerom, ku nowej przygodzie.
Na bilet wydajemy zaledwie 300 bhatów, co odbija się na komforcie jazdy, lecz nie na naszej kieszeni a dopóty dopóki jest oszczędnie, jest też dobrze. Jednym kolanem wbijam się w fotel przede mną, drugim uderzam co rusz naburmuszonego Francuza obok, Kasia walczy nieustannie z siedzącym przed nią, upartym Tajem, który od godziny próbuje obniżyć swoje oparcie. Trafiła kosa na kamień.
Około południa docieramy do granicy w Poipet i zanim ją przekraczamy, jeszcze w Tajlandii czeka nas starcie z kambodżańską biurokracją. Większość przewodników podaje, iż cena wizy wynosi 25$, na miejscu okazuje się jednak,że musimy zapłacić aż 1200 bhatów, co nawet przy mocnym kursie dolara jest gwałtem naszego portfela. Liderem naszej grupy okazuje się być drobna lecz waleczna Chinka, która pierwsza zabiera głos i wywołuje tym samym burzliwą dyskusję. Chwilę później zewsząd już słychać głosy niezadowolenia, gdzieś tam, pośród nich,  również nasz zdecydowany protest. Pośrednik biura podróży odpiera te ataki mówiąc, że wizę za 25 dolarów można dostać tylko i wyłącznie w ambasadzie w Bangkoku i wtedy zamykamy buzie, bo nie spieramy się z czymś o czym nie mamy pojęcia, może i jest tak jak mówi, więc nie mamy zamiaru tego negować. Niewiedza kosztuje, w tym przypadków kilka dodatkowych dolarów. Jedźmy w końcu do tej Kambodży- zwracamy się do niego oddając paszporty i wypełnione formularze wizowe. Kilka momentów i kilometrów dalej stoimy już w długiej jak chiński Bay Bridge kolejce i wciąż nie możemy oprzeć się wrażeniu jakoby tutejszym urzędnikom było to trochę na rękę. Utwierdzamy się w tych przypuszczeniach gdy chwilę później zjawia się koło nas mężczyzna w dziwnym uniformie i za 500 bhatów oferuje nam przejście do ,,specjalnej błyskawicznej linii''.
Finału można się domyślić.
Po długim oczekiwaniu celnik podaje nam paszporty i z szerokim uśmiechem wita nas w Kambodży. Budzi się w nas euforia poznawcza, zapominamy o wszystkich trudach.
Rzadko zdarza się, że przejścia graniczne jakkolwiek zapadają w pamięć, przekroczyłyśmy ich już dziesiątki i jak dotąd żadne nie wywarlo na nas podobnego wrażenia jak Poipet. Ze względnie uporządkowanej tajskiej części przechodzi się przez bramę do Królestwa Kambodży i nagle nie wiadomo skąd pojawia się wielkie zamieszanie, naszym oczom ukazuje się egzotyczny bałagan. Kramiki z tanimi papierosami i alkoholem, wozy wypełnione po brzegi ludźmi i towarami, mężczyźni dźwigający ogromne worki na plecach-przekroczyłyśmy wrota zamętu.
Zamętu, który zachwyca nas od pierwszego wejrzenia, bo gdzież indziej miałyby odnaleźć się dwie najbardziej nieuporządkowane kobiety na świecie, gdzie jeśli nie tutaj, w Kambodżańskim Królestwie Chaosu.





Wyświetl większą mapę

1 comment:

  1. Czyli przekroczyłyście granicę dokładnie w tym samym miejscu co ja, tylko ja to zrobiłam w przeciwnym kierunku :)

    ReplyDelete