Tagi

Francja (1) Indonezja (30) Kambodża (3) Malezja (11) Tajlandia (6)

30 Mar 2012

Paradise Paradise


Wyobrażam sobie rozczarowanie wczasowiczów, gdy przybywając na Bali, zamiast białych plaż i krystalicznej wody z katalogu zastają nasz nadbałtycki piasek z domieszką wyrzuconych na brzeg śmieci. W tym poczuciu zawodu spędzają całe ,, rajskie'' wakacje a potem wracają do swoich krajów i koloryzują opowieści oraz zdjęcia. Taki los czeka wszystkich, którzy wczasują na trasie hotel-basen-hotel, ale naprawdę są miejsca na wyspie, które zapierają dech w piersi (piersiach;) Wierzcie na słowo, lub po prostu przeczytajcie o jednym z nich.
Nowe znajomości przynoszą nowe informacje. Jeden z naszych kolegów, zapalony surfer z Brazylii, opowiada nam o pewnej pięknej plaży nieopodal Kuty. Zachwala ją cmokając usteczkami, jest mała, lecz piękna, a na imię jej Padang Padang. Nazwa od razu przywodzi mi anegdotke z pewnej znanej kreskówki, że niektóre wyrazy są tak ładne, że po prostu nie sposób nie wymawiać ich dwa razy. A więc ja i Kasia Kasia wybieramy się do Padang Padang.
Mamy ze sobą dwóch kompanów, wspomnianego już wcześniej Brazylijczyka Andre i kolegę z dawnych malezyjskich czasów, który akurat wpadł poopalać się na Bali. Zapowiada się dobrze, dwóch kierowców, dwa skutery, dwie kobiety i wiatr we włosach. Wczesnym rankiem oczekujemy na przyjazd chłopaków, Andre brawurowo podjeżdża pod same drzwi, a zanim ciagnie się Smooth, który jeszcze dzień wcześniej zapewniał mnie o tym, że wie co to i jak działa motor. Próba zatrzymania w jego wykonaniu przyprawia mnie o kołatanie serca, o mały włos nie wjeżdza w zaparkowane pod hotelem maszyny , usiłuje hamować na wszystkie sposoby ale skuter skacze pod nim, niczym rozwścieczony rumak. Patrzę na to z rozbawieniem ale też pełna trwogi, odwracam się do Kasi i mówię  Hej Kacha, zmiana planu. Prowadzisz.
Kasia aka Agata nie boi się wyzwań, więc pewnym krokiem zmierza w stronę motoru, zabiera od Smootha kluczyki i wydaje komende Wskakuj na tył. Na jego twarzy widac ulgę. I tu należą się słowa uznania dla mojej przyjaciółki, która zanim dotarliśmy do Padang Padang, przeciągnęła ze sobą niesfornego pasażera przez zatłoczone ulice Kuty. Kto był i widział indonezyjski ruch uliczny wstanie teraz i wzniesie toast za te nieustraszoną kobietę.
Miejscowość Padang Padang oddalona jest od Kuty o zaledwie 45 minut drogi i nadziwić się nie mogę jak to możliwe, że świat jej wciąż nie odkrył. Miejsce jest idylliczne. Mała, urocza plaża, do której schodzi się po wyrzeźbionych w skałach schodach, czysty piasek i przejrzysta woda. Spacer wzdłuż brzegu prowadzi do niewielkich jaskiń , gdzie można ukryć się przed parzącym słońcem. Ponieważ plaża jest naprawde niewielka, sprawia wrażenie zatłoczonej, jednak większośc ludzi to tubylcy, którzy oferują zimne piwo, ręczniki, parasolki, masaże, szczęśliwe zakończenia masaży. Głód można zaspokoić w jednej z małych knajpek położonych tuż przy brzegu.
Sama miejscowość jest spokojna, dobre warunki do surfowania przyciągają do Padang Padang zapaleńców tego sportu, ale brak tu pubów czy klubów, życie toczy się leniwie, pomiedzy łapaniem wysokich fal a zimnym piwem w jednej z hotelowych restauracji. Andre, który był na Bali razy 120, a może i więcej, wciąż tęskni za tym miejscem, twierdzi, że tutejsza atmosfera sprawia , że zawsze chce się tu wracać. Schodząc z plaży spotyka znajomych surferów z Brazylii, którzy stacjonują tu kolejny sezon.

Jest jeszcze jedno miejsce, które Braziliano chce nam koniecznie pokazać. Znajdująca się w Uluwatu Świątynia Małp to malowniczo położona atrakcja turystyczna, której zdecydowanie mówimy TAK! Tuz po dotarciu do świątyni każdy z nas dostaje po fioletowej spódnicy i wraz z innymi pielgrzymami ruszamy na spacer wytyczonymi ściezkami kompleksu. Małp w Azji naooglądałyśmy się już wiele, więc o ile ich obecność niespecjalnie nas ekscytuje, a tłum turystów męczy, to widok klifowego wybrzeża po prostu ścina z nóg. Szukamy odludnych miejsc i przystajemy na chwilę podziwiając to wspaniałe dzieło. Ponieważ Bóg obdarzył nas wszystkich różnym stopniem wrażliwości, nasz znudzony koleżka Smooth rzuca co chwilę hej, wracajmy, już późno, więc nasza zgrana grupa wsiada na motory i rusza z powrotem do Kuty. Wieczorne korki sprawiają, że docieramy na miejsce dopiero po zmroku. Przedzierając się przez zatłoczone ulice zaczynam tęsknić do Padang Padang. Piękne miejsce, przednia wycieczka, było naprawdę fajowo fajowo.


























28 Mar 2012

Kobiety VS Żywioł

Oprócz taniego piwa jeszcze kilka atrakcji zastać można w Kucie. Jedną z nich jest mozliwosc surfowania za grosze. Za około 6 dolarów mozna wypożyczyć deskę surfingową na cały dzień, hulaj dusza piekła nie ma. Grzechem byłoby nie skorzystać z takiej okazji, więc spedzamy w wodzie większość czasu, czasami bagatelizując ostrzeżenia Baileysa, że fale znacznie przewyższają nasze umiejętności. Po kilkunastu minutach i kilku podtopieniach wracamy na tarczy a on śmieje się wniebogłosy mówiłem Darling, mówiłem, trzeba zaczekać do wieczora. 
Nie jesteśmy i juz nie bedziemy pro surferkami ale zabawa z deską daje nam tyle frajdy i satysfakcji. Każdorazowy powrót do wody wiąże się z zakwasami i posiniaczoną skórą ale pierwszy stand up, moment kiedy fala zabiera Cię ze sobą to zastrzyk takiej adrenaliny, że ból i wysiłek odchodzą w zapomnienie.
Wiatr w Kucie narasta z dnia na dzień, fale są coraz wyższe i mocniejsze, to prawdopodobnie ostatnie dni naszego surfowania, wkrótce trzeba będzie ustąpić miejsca bardziej doświadczonym surferom. Staramy się więc wykorzystać każdą chwilę, walcząc z żywiołem przez większość dnia. W takich warunkach wychodzi się na dużo głębszą wodę a złapanie fali, dla nas amatorek, jest dość problematyczne, większość z nich jest na tyle silna, że po prostu zmiata nas z desek. Gdy jednak osiagnie się odpowiednią odległość od brzegu (czyli przewiosluje caly dystans i nie zostanie zepchnietym do wody) pozostaje juz tylko czekanie na odpowiedni moment. Tu jest juz dużo spokojniej, większość fal dopiero przybiera na sile więc nieustraszone bujamy się spokojnie na deskach. I nagle w oddali dostrzegamy podnoszącą się wodę, ułamki sekund zajmuje jej nabranie sporej prędkości i tak oto powstaje fala, a oprócz fali spore zamieszanie bo wszyscy surferzy przymierzają się do startu. Jeden z instruktorów stojących blisko brzegu na całe gardło wydaje komendę Paaaaaaaaaaddleeeeee i ruszamy wszyscy, niemal synchronicznie. Potem juz nie reagujesz na żadne odgłosy, a deski obok zdają się nie istnieć. Od tego momentu słychać już tylko przyspieszony oddech, przychodzi czas na pełną koncentrację i wiosłowanie ile sił w rękach. W głowie brzmi tylko paddle, paddle, paddle i staaaaaaaand up! Jeden odpowiedni moment i fala niesie Cię całą swoją siłą, kilkadziesiąt metrów, aż zwalnia powoli, traci moc i wskakujesz do wody a skupienie i napięcie ustepują dziecięcej radości.
Wynurzam się i szukam Kasi. W całej tej spazmatycznej radości umyka mi pozycja mojej kompanki. Gdy lokalizuje jej deske niedaleko mojej, wiem, że też popłynęła. Ale czaaaaaaaaaad! przekrzykujemy się wzajemnie. Przyjemność na fali trwa zaledwie kilka sekund, ale jest to uczucie nie do opisania, a kazde powodzenie zwiększa nasz apetyt, więc gdy już mamy wychodzić na brzeg, któraś z nas zazwyczaj rzuca entuzjastycznie Jeszcze jedna, jeszcze jedna!
I mijają godziny, a zabawa trwa w najlepsze,zazwyczaj  aż do zachodu słońca. W naszym malym plazowym campie juz czeka na nas zimne piwo. Jak widac atrakcje Bali komponują się ze sobą wysmienicie.

















27 Mar 2012

Lustereczko powiedz przecie


Gdy wszelkie zabiegi upiekszające zawodzą, nie pozostaje nic innego jak zdać się na naturę. Na plaży spotykamy kobietę, która w dość bezpośredni sposób wypytuje nas czy mamy kawalerów. A mamy, kilku!-śmiejemy się z Kasią. Czyli żadnego, zauważa sprytnie, wyczuwając nas znaną tylko kobietom intuicją. Nie macie chłopaków, ponieważ nie wiecie co to mangostan.Nachyla się do koszyka i wyciąga kilka owoców wielkości mandarynek, w twardej ciemnobordowej skorupce.
I tak oto poznajemy smak tego wspaniałego owocu. Jutro rano obudzicie się piękniejsze, przekonuje nas do zakupu, rozłupując palcami skórkę i częstując nas białym słodkim miąższem. Nawet jeśli nie, mangostan smakuje jak niebo i postanawiamy kupić całą siatkę.

Mangostan jest jednym z najbardziej cenionych owoców w całej Azji. Pochodzi właśnie z Indonezji, legenda mówi , że Budda przechadzał się niegdyś po tropikalnej dżungli gdzie znalazł i po raz pierwszy spróbował mangostanu, zachwycony jego smakiem i właściwościami dobroczynnymi , postanowił podarować go ludziom jako dar niebios. Nie mylił się bardzo, bo oprócz słodkiego smaku przypominającego nieco połaczenie agrestu i brzoskwini, owoc jest źródłem największej ilości antyoksydantów w przyrodzie, spowalniających między innymi proces starzenia się organizmu. Mangostan wpływa pozytywnie na działanie umysłu, zwiększa odporność i siłę mięśniową, stosowany jest powszechnie we współczesnej medycynie, skórka owocu ,, zawiera przynajmniej 40 ksantonów, z których aż sześć wykazuje działanie przeciwko rakowi piersi, prostaty, płuc, żołądka, itp.". (Dr Sam Walters).
Niestety szlachetny owoc jest bardzo czuły na warunki klimatyczne więc niemożliwym jest spotkać go gdziekolwiek poza południową Azją . W Polsce można jednak nabyć wiele suplementów diety bazujących na mangostanie. Nawet jesli nie uczyni Was piękniejszymi, napewno zasmakuje. Niebo w gębie! Polecają, kobiety w podróży.







26 Mar 2012

Kobieta zmienną jest

Jeśli szykujesz się na randkę, szczególnie jeśli szykujesz się na nią około roku, warto przestrzegać podstawowych zasad. Po pierwsze, żadnych drastycznych zmian tuż przed. Zwłaszcza spod nożyc mało bystrej balijskiej fryzjerki, która za 20.000 indonezyjskich  rupii (to jest około 6 złotych) obiecuje zmienić Cię w Kate Moss, ale chyba nie do końca rozumie co do niej mówisz.
Postanowiłyśmy urządzić sobie dzień piękności. Zaczęlyśmy od ścięcia grzywki. Wyszła za krótka, zbyt puszysta, odstająca, nierówna, za gruba, w całości nieTAKA! Ochrzciłam siebie Trzetrzelą, bo mój fryz przypominał pewna piosenkarkę Basię, która urzędowała w czasach gdy jeszcze takie grzywki uchodziły za coś fajnego. Tak, ale mamy 2012, i problem jak wyrządzone szkody naprawić.
Kasia postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, tu przycina, tam upina, dodaje, że farbowanie powinno załatwić sprawę. No więc, rozrabiamy przywieziony z Europy mus, który sprawi, że mój włos zjaśnieje a ja wypięknieje, nakładamy go według technik podpatrzonych u fryzjerów (nie do końca mając pojęcie co najlepszego wyprawiamy). Idzie nam coraz gorzej, farba spływa po moim czole, Kasinych dłoniach, ląduje na ubraniach i podłodze, jednym słowem: katastrofa. Ale najgorsze dopiero przed nami. W pewnym momencie składam broń i zaczynam mysleć, że lepszym rozwiązaniem byłoby znalezienie rumianku, który mógłby okazać się dużo skuteczniejszy niż specyfiki na mojej głowie, więc ide do łazienki by zmyć wszystko z włosów a tam...BRAK WODY! Wpadam w totalny popłoch. Panowie, pozwólcie, że wprowadze Was w powagę sytuacji (Panie, moje błyskotliwe i mądre istoty pomijam, bowiem wiedzą co ten brak wody oznacza). Wiedziałam że za kilka minut nie będę miała blond włosów, nie będę miała żadnych włosow.
Biegam w kółko krzycząc do Kasi o pomoc, ta niemal przeskakuje przez barierke i gna do recepcji, zanim dotrze na miejsce, ja już z balkonu wykrzykuję wody, wody, natychmiast! Facet pewnie nabawił sie pietra, że się pali ale po tym jak spojrzał w górę i nie dostrzegł nic podejrzanego, pewnie pomyślał, żeśmy wariatki zwariowane. Po co ten pośpiech- pyta spokojnie. Jak to po co, I'm loosing my hair!!! Tak dokładnie, wykrzykuję to zdanie, wprowadzając go w jeszcze większą dezorientację. Mam wrażenie, że naprawdę się nas przestraszył. Wbiega więc na góre, przekręca coś w łazience, po czym z poważną miną mówi zdyszany, juz, już, juz! Dobry człowiek, widać ze też zależało mu by ratować moje włosy. Gdy kryzys został zażegnany a nasz nadworny plombier i bohater w jednym wrócił za recepcyjne biurko, w obawie przed kolejnymi nieszczęściami postanowiłysmy zawiesić dzień piękności. Poszłyśmy na lody. Ale do restauracji nie dotarłyśmy. Nie wyszłyśmy nawet poza teren naszego hotelu, gdy nagle moja bosa stopa poślizgnęła się na mokrej posadzce, i z całym impetem zjechałam na sam dół, schodek po schodku,bum bum bum, nie mogąc się zatrzymać dopóty dopóki mój tyłek nie dobił do parteru. Wstałam i zobaczyłam na swoich nogach fioletowe znamiona, zaczęłam wyobrażać sobie jak będą wyglądać za kilka godzin. I wtedy spojrzałam na moją kompankę, która leżała wciąż tam na górze, gdzie chwilę temu zaczęła się moja wywrotka, śmiejąc się w najlepsze. Więc i ja przykucnęłam i zaśmiałam się głośno. 
Cóż, z planu nici. Ale przynajmniej człowiek uśmiechniety. No i włos cały.





25 Mar 2012

ł UBUD

Jakże pięknie określać Ubud mianem folklorystycznej stolicy Bali, gdzie spotkać można kwintesencję tradycji i kultury balijskiej. Jakże wspaniale wyruszać tam na wycieczki by lepiej poznać obyczaje wyspy.
Na ten pomysł wpadła 10 lat temu Elizabeth Gilbert, która w Ubudzie spędziła kilka miesięcy w objęciach brazylijskiego kochanka, a potem opisała swój indonezyjsko-latynoski romans w książce Jedz, Módl się, Kochaj. Jej śladem ruszyły tłumy kobiet z całego świata, pewnie bardziej w nadzieji na poznanie jakiegos gorącego mężczyzny z Ameryki Południowej, niżeli zgłębienie tajników balijskiej kultury i rozmowy z bezzębnym Ketutem.
I my postanowiłyśmy w końcu odwiedzić Ubud by na własnej skórze doświadczyć magii tego miejsca. Niestety, na podobny pomysł wpadły też tysiące innych turystów. Ponieważ nasza wizyta w Ubudzie wypadła tuż po święcie Nyepi, wyspa wciąż budziła się do życia po zabawie w chowanego z duchami. Po długich staraniach dopiero wczesnym popołudniem udało nam się znaleźć wypożyczalnię, która udostępniła nam auto. Do tego dochodzi szalony ruch uliczny plus moje nieumiejętne GPSowanie i na miejsce docieramy dopiero popołudniu (mimo, że droga nie powinna zająć dłużej niż 2 godziny).
Na próżno szukać tu małej uroczej mieściny, Ubud po brzegi wypełniony jest spacerującymi turystami, sprzedawcami, naganiaczami. Wzdłuż ulic rozciągają się eleganckie restauracje, galerie, sklepy z biżuterią, resorty, spa...W ucieczce przed zgiełkiem docieramy do Monkey Forest, jednej z największych atrakcji miasteczka. Jak widać małp nigdy dosyć, tutejsze gwiazdorzą bardziej niż wszystkie, które dotąd spotkałyśmy. Spacer po parku nadzoruje więc kilku pracowników, którzy w razie potrzeby odganiają niesforne zwierzaki bambusowymi kijkami lub... strzałami z procy. Najwazniejszymi obiektami sakralnymi na terenie małpiego lasu są : Pura Dalem (Świątynia Śmierci), Holy Bathing Temple i Pura Prajapati (Świątynia pogrzebów i kremacji), obecnosć małp w parku, według wierzeń Balijczyków, ma odpędzać złe duchy.
Zaczyna się ściemniać i wiemy już, że przez zbyt późną porę nie doswiadczymy już żadnych innych rozrywek. Miejscowość słynie z pięknych tarasów ryżowych, ale jest już ciemno i czas wracać do domu. Mistrzyniami organizacji nie jesteśmy, udowadniamy to po raz kolejny. Nie przejmujemy się tym za bardzo, byłysmy i zobaczyłyśmy, na ryż też przyjdzie czas. Wiemy, że to nie ostatnia wizyta na Bali. Kasia wskakuje do samochodu i nakazuje wieźć się szybko do domu. Prędziutko!!! mówi.
No tak, liznęli troche folkloru, krok od Ubudu, a teraz do klubuuuuu, Łubudubu.